Nieunikniony problem z katalogiem zasad, zgodnie z którymi powinien być tworzony język prawny, polega na tym, że przecież prakseologicznie niewykonalne jest zamknięcie ich w jakichkolwiek normatywnych ramach. Owszem – wymienienie pożądanych kierunków redakcyjnych w ramach Zasad Techniki Prawodawczej jest w pewien sposób nawet naturalne, Jednak również z natury polifonii wypowiedzi metajęzykowych można wysnuć wniosek, że zamknięcie tego katalogu także w ogólnym kontekście jest niemożliwe. Refleksja językowa idzie (czasem: kroczy, względnie spaceruje) do przodu, w związku z czym nie można wykluczyć pojawienia się nowego – sensowniejszego – spojrzenia na pewien aspekt zagadnienia, względnie ujęcia go w ogóle z innej niż dotychczas strony.
A jednak próbujemy.
Mówiąc „my”, mam na myśli zespół nieskoordynowanych głosów prawnych i okołoprawnych, naukowych i nienaukowych (jeśli prawo i jego teorię możemy w ogóle nazywać nauką), bardziej sformalizowanych i mniej. Próbujemy w oparciu o doraźne – mniej albo bardziej zasadne – obiektywizacje jakoś ustalić zestaw dyrektyw, którymi ustawodawca powinien się kierować, używając języka prawnego. Przynosi czasem skutek bardziej poważny, a czasem nieco mniej.
Sięgając do Zasad Techniki Prawodawczej, powiedzielibyśmy, że pożądanymi dyrektywami języka prawnego będą: zwięzłość (§ 5), dokładność (jednoznaczność?) i zrozumiałość (§ 6), prostota składniowa (§ 7) itd. Zestaw ten uzupełnia chór głosów komentujących język prawny w ogólności, wyliczając chociażby:
- adekwatność, zwięzłość, komunikatywność (Chauvin, Stawecki, Winczorek),
- precyzja, jednoznaczność, zwięzłość (Siewert),
- zrozumiałość, zwięzłość, precyzję (Gizbert-Studnicki).
Zwięzłość zdecydowanie wydaje się akceptowana najszerzej, znajdując miejsce we wszystkich wskazanych wyliczeniach oraz jednocześnie wielu innych. Zarazem warto dostrzec pewien komunikacyjny nieporządek, który pojawia się przy okazji dyskusji o pożądanych cechach języka prawnego. Do opisu tych samych lub podobnych walorów używa się różnych terminów, co skutkuje dość głębokim bałaganem pojęciowym. I tak w kontekście pozytywnego waloru komunikacyjnego tekstu używa się słów: komunikatywność, jasność, zrozumiałość, czytelność, katafatyczność czy przystępność. W pewien sposób taki chaos jest uzasadniony dorastaniem teorii języka prawnego i należy „poczekać” kilkanaście (kilkadziesiąt) lat, aż pojęcia te ustabilizują swoje znaczenia. Obecnie jednak większość autorów używa ich we własnych rozumieniach, te właśnie definicje uważając za słuszne.
Na potrzeby tego jednak krótkiego rozważania przyjmijmy uproszczone definicje zwięzłości i jednoznaczności.
Zwięzłym tekstem prawnym (§ 5 ZTP) byłby taki, w którym używa się jak najmniejszej liczby słów do językowego wyrażenia normy prawnej. Miara ta jest zawsze względna i należy mieć to na uwadze przy tworzeniu przepisów – nie można przecież „na sztywno” określić, ile wyrażeń to „za dużo” w danej sytuacji. Należałoby raczej należy dążyć do minimalizowania tej liczby, biorąc pod uwagę chociaż dyrektywę wykładni zakazującą takiej interpretacji, która czyni fragment tekstu zbędnym. W takim kontekście teksty należałoby redagować tak, by nie dało się manipulować nimi poprzez usuwanie słów i mieć szanse dowodzenia, że sens danej wypowiedzi pozostał niezmieniony.
Jednoznacznym tekstem prawnym byłby z kolei taki, który bez wątpliwości pozwala na tzw. delimitację denotacji danego wyrażenia, czyli wyznaczenie zbioru desygnatów w sposób niebudzący wątpliwości. Ta zasada z natury swojej jest niespełnialna nawet samodzielnie, co wykazuje chociażby Hart, wprowadzając ideę otwartości tekstowej do prawa. Przy każdym wyrażeniu możemy bowiem wskazać pewną klasę pozytywną (desygnaty bez wątpliwości należące do denotacji), klasę negatywną (desygnaty bez wątpliwości nienależące do denotacji) oraz (pół)cień niepewności, czyli zbiór desygnatów, co do których nie stwierdzimy bez wątpliwości, czy do tej denotacji przynależą, czy też nie. Ich klasyfikacja oprze się o domniemane cele ustawodawcy (jako autora wypowiedzi), motywy jego postępowania, preferencje aksjologiczne itd. Można jednak mówić o pewnej maksymalizacji jednoznaczności, tj. o używaniu takich środków językowych, które ograniczają przestrzeń dyskusji ws. kwalifikacji desygnatów do denotacji (czyli ładnie brzmiącej – i wspomnianej wcześniej – delimitacji denotacji).
Tomasz Gizbert-Studnicki, analizując relację między dyrektywą zrozumiałości i jednoznaczności, dochodzi do wniosku, że jednoczesne spełnianie obu z nich jest niemożliwe. Ustawodawca zawsze stoi przed dylematem, której przyzna pewnego zakresu pierwszeństwo. Podobny problem wydaje się wyrastać na gruncie powiązań między zwięzłością a jednoznacznością.
Najprostsze ujęcie tego problemu zakładałoby brak jakiegokolwiek problemu. Obie te dyrektywy znaleźć można w Zasadach Techniki Prawodawczej: zwięzłość w § 5, jednoznaczność zaś jako dokładność w § 6 i rozczłonkowaną w poszczególnych przepisach (a więc odczytujemy ją jako zasadę w znaczeniu opisowym). Skoro ustawodawca umieścił je obie w akcie prawnym i jest racjonalny, to zakłada, że realizacja obu jest naraz możliwa. Skoro ustawodawca zaś uważa, że ich realizacja jednocześnie jest możliwa, to jest ona możliwa, quod erat demonstrandum.
Problem – niestety – jest jednak bardziej złożony i przekracza życzenia ustawodawcy. Stąd pojawiło się podejście kompromisowe. Wyrasta ono z dostrzeżenia, że rzeczywistość językowa każe sceptycznie patrzeć na możliwość jednoczesnego realizowania obu tych zasad, tj. zwięzłość często szkodzi jednoznaczności i odwrotnie. Dlaczego tak się dzieje? Gdy próbujemy jakiś tekst uczynić zwięzłym, zmniejszamy – w miarę możliwości – jego objętość. Wówczas skazujemy się na określenia o szerszych zakresach denotacji. Posługując się rachunkiem zbiorów jako uproszczoną metaforą, moglibyśmy powiedzieć, że takie zwiększanie denotacji poszczególnych pojęć może doprowadzić do zwiększenia denotacji ich iloczynu – a takim właśnie iloczynem czynimy znaczenie całości wypowiedzi złożonej z mniejszych elementów. Posłużenie się więc mniejszą liczbą środków wyrazu prowadzi nas do wypowiedzi bardziej ogólnej i o szerszym zakresie. Zależność ta ma również skutek odwrotny: jeśli chcemy zwiększyć jednoznaczność wypowiedzi, uzupełniamy ją o kolejne „dookreślenia”, co w oczywisty sposób niweluje założenie zwięzłości.
Podejście kompromisowe, mimo że trafnie identyfikuje istnienie problemu, jest jednak błędne w swojej jego interpretacji. Zakłada bowiem, że pomimo wspomnianego problemu możliwe jest znalezienie takich konstrukcji językowych, w przypadku których zarówno zwięzłość, jak i jednoznaczność będą na maksymalnym poziomie i wszystko jest jedynie kwestią „uzgodnienia” czy „kompromisu” pomiędzy tymi dwiema zasadami.
Podejście to jest błędne z tego względu, że uczynienie ustępstw na korzyść jednej z tych zasad zawsze pociągnie za sobą pewne szkody dla drugiej. I o ile można mówić o pewnym „kompromisie” w zakresie doprowadzenia realizacji obu z nich do maksymalnego możliwego poziomu, to niemożliwe jest doprowadzenie ich obu jednocześnie do maksimum.
Dyskusje na temat języka prawnego są często zwulgaryzowane – rzecz jasna nie w zakresie doboru środków językowych, lecz wskutek zatrzymywania się na „powierzchni” problemu, by móc oferować bezpieczne a ładnie brzmiące „rozwiązania problemu”. Kłopot w tym, że sprowadzają się one często do schematu rozumowania w postaci: „tekst prawny nie jest jednoznaczny i zwięzły? rozwiązaniem będzie uczynienie go jednoznacznym i zwięzłym”. Taką zaś głębię analizy można by opisać nieśmiertelnym „zróbmy tak, by było dobrze”. Clou problemu opiera się natomiast na tym, że to nie jest tak, że ustawodawca (jako abstrakt) czy legislatorzy (jako konkret) nie chcą, by było „dobrze”, lecz że czasem trzeba nieco poważniej zastanowić się, co to znaczy „dobrze”.
W kontekście kompromisu między jednoznacznością a zwięzłością – niestety – nigdy nie będzie „dobrze”, bo problem dotyka natury nieoznaczności języka. Czasem jednak może być „lepiej”. Warto być jednak świadomym natury zagadnienia i w jego analizie nie posuwać się do postulatów brzmiących bardzo przekonująco, ale jednocześnie prakseologicznie niewykonalnych.
Mikołaj Ryśkiewicz
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich NOWEFIO na lata 2021-2030.

